Jest ciemno. Strasznie ciemno i w dodatku zimno. Za każdym razem gdy otwieram oczy widze ciemność. Słysze stukanie butów, więc podnosze się z miejsca. Wyciągam ręce przed siebie chcąc zorientować się gdzie jestem, jednak zanim one dotkną czegoś, zostają złapane i przykute do ściany, tak samo jak nogi.
-No to od dzisiaj radzisz sobie bez jednego zmysłu.-rzucił Robert i przykuł moje nogi do ściany. On...on pozbawił mnie wzroku? Co? Jak ja sobie bez niego poradze? Łzy zaczęły płynąć mi po policzkach, a głośny śmiech Roberta rozlega się po pokoju.
-Tak masz racje. Pozbawiłem cię wzroku.
Wiedziałam to, jednak te słowa sprawiły mi ogromny ból. Zaczęłam płakać mocniej. Poczułam coś rozrywającego mi skórę. Krzyknęłam. Robert zadawał mi ciosy batem. Po 10 ciosach, straciłam przytomność.
~***~
Otworzyłam oczy spodziewając się, że może to był tylko sen. Jednak jak to mówią nadzieja matką głupich. Przed oczami ujrzałam pustkę. Nic. Do głowy nasówało mi się jedno pytanie. Jak ja sobie poradze? Przecież to niemożliwe, ja muszę odzyskać swój wzrok. Tak wiem nie ma na to rady. Ja...ja muszę widzieć. Nie mogę być zdana na innych. Nie chcę taka być. Zawsze jak widziałam ślepych ludzi robiło mi się ich żal, nie wyobrażałam sobie, że ja mogłabym taka być, a tu bęc. Straciłam wzrok. Poczułam łzy na policzkach. Chcąc je zetrzeć ruszyłam ręką, co okazało się błędem. Moje ciało było strasznie obolałe, a w dodatku okaleczone. Nie chciałam wiedzieć w jakim teraz stanie się znajduje. Jedyne czego teraz chciałam to znaleźć się w swoim starym domu, w NY i w ogóle z niego nie wyjeźdźać. To był ogromny błąd, że wprowadziliśmy się tu. Do głowy wleciało mi wspomnienie pierwszego spodkania z Benem.
*
-Megan, ktoś chce ciebie poznać.-oznajmiła pani Red i kazała mi za 10 minut pojawić się w pokoju adopcyjnym. Wstałam od stołu i udałam się do łazienki. Poprawiłam swoje długie, brązowe włosy i założyłam okulary. Nie miałam lepszych ciuchów niź czarne spodnie, które w tej chwili miałam na sobie, oraz zwykłą czarną koszulkę. Udałam się w strone pokoju, w którym nigdy nie przebywałam, a jednak tak dobrze go znałam. Chodziły tam dzieci, które ktoś chciał adoptować. Zawsze z zazdrością patrzyłam na te osoby. Zestresowana nacisnęłam klamkę i weszłam do zielonego pokoju. Na starej brązowej kanapie siedział młody męźczyzna. Miał on czarne włosy, które były nastroszone na całej głowie. Jego oczy były ciemniejsze od moich, a krótki zarost pasował do jego twarzy.
-Dzień dobry.-powiedziałam, na co nieznajomy pan uśmiechnął się do mnie.
-Cześć, Megan.-odpowiedział. Wskazał mi miejsce obok siebie. Posłusznie usiadłam na nim.- Więc ile masz lat?
-Trzynaście-odpowiedziałam niepewnie.-Pan chce mnie adoptować?-uśmiechnął się.
-Tak, ale najpierw musimy się bardziej poznać. Jestem Ben.-wyciągnął rękę, którą uścisnęłam.
-Megan.
*
Tak bardzo tęsknie za jego mocnym ojcowskim uściskiem. Pewnie teraz siedzi w pokoju, myśląc, że jestem bezpieczna.
Bezpieczna? Phy.
To dobiero początek moich kłopotów.
Ból ogarnął mój organizm. Zemdlałam.
~***~
Nudny rozdział. Tralalalalala.
.___.
4 Komentarze = Następny rozdział.